Kto by pomyślał, że jedna z najstarszych ulic w Krakowie, Floriańska, kryje w sobie takie miejsce? Kiedy razem ze znajomymi wpadliśmy na pomysł, aby odwiedzić Lost Souls Alley, nie mieliśmy pojęcia, co nas tam czeka. Lost Souls Alley to miejsce absolutnie wyjątkowe. To nie jest typowy dom strachu, z plastikowymi pająkami i świecącymi w ciemności szkieletami. To coś o wiele, wiele więcej. Miejsce, które działa na wszystkie zmysły. I które niesie ze sobą sporą dawkę adrenaliny.
Wybraliśmy ścieżkę zieloną, bo, jak twierdziliśmy na początku, „Nie jesteśmy tchórzami”. Ta decyzja nie była łatwa, ale chcieliśmy doświadczyć pełni emocji. I uwierzcie mi, dostaliśmy to, na co liczyliśmy… i trochę więcej. Już od samego początku czuliśmy, że to nie jest zwykła atrakcja. Totalna ciemność, dźwięki, które przyprawiały o gęsią skórkę, i ta ciągła niepewność, co czeka na nas za rogiem. To miejsce nie jest dla słabeuszy. To było prawdziwe wyzwanie dla naszych zmysłów i odwagi. Każdy krok napotkał na nowe przeszkody, każdy kolejny dźwięk sprawiał, że serce waliło nam jak oszalałe.
Nasza grupa, początkowo śmiało poruszająca się po ciemnych korytarzach, z czasem zaczęła wyglądać jak stado saren słyszących wilka. Co chwila ktoś się wystraszył, a momentami – co nie jest dla mnie zaskoczeniem – to ja była tą sarną. Tak, to miejsce było przerażające, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Nie mogę powiedzieć, żeby było przyjemnie, ale zdecydowanie było ekscytująco. Było to wyzwanie. I choć w pewnym momencie zostałam odłączona od grupy i wpadłam w panikę, to teraz patrzę na to z uśmiechem. Ta noc była pełna strachu, śmiechu i emocji – dokładnie tak, jak powinna być prawdziwa przygoda.